понедельник, 18 мая 2015 г.

Buongiorno, Sicilia!!!

Ciepły łagodny wiatr przewitał nas u trapu samolotu. 20 kwietnia przenieśliśmy się do świata pełnego słońca i beztroski. Już wcześniej zarezerwowany przez Michała samochód czekał obok na parkingu. Tak się zaczęła nasza mała włoska wspinaczkowa przygoda. Buongiorno, Sicilia!!!

El Bahira - to raj dla leniwych wspinaczy. Piękny i długi skalny masyw częściowo przechodzi przez kamping, więc „na stronę” można było biegać do domku. Kilometry dróg. Od obitych 2c (dla początkujących z „dołem”) do 8b (jest jeszcze para trudniejszych projektów). Od 8 metrów do 30. Są też 400 metrowe wielowyciągówki i to wszystko z widokiem na morze śródziemne. Oprócz tego są na terenie basen i wiele przytulnych zakamarków. Można znaleźć na przykład cudowny tarasik dla zmęczonych wspinaczy z leżakami i poduszkami, wszędzie są specjalne miejsca dla grilla, mały ogrodzik z ziołami przy ogólnodostępnej kuchni, punkt z binoklem, staw z żółwiem, deptak z cudownymi roślinami, urocze ławeczki z europalet i nawet oświetlony kawałek skały, dla chętnych powspinać się wieczorem.


Dojechaliśmy do kempingu około 17stej, ale zdążyliśmy się przejść pod skałę i nabrać ochoty do wspinania następnego dnia.
 

 Mój poranek zaczął się od jogi i przywitania słońca w magicznej scenerii z widokiem na morze. Później naładowana energią próbowałam przyspieszyć wyjście w skały.

W pierwszą drogę nie trafiłam. Wybrałam polecana przez przewodnik 6c, ale na rozgrzewkę była zbyt siłowa. 7A obok niej okazała się łatwiejsza i z bardzo ciekawym boulderkiem na końcu. Drogi obite dosyć często,prawda na niektórych drogach są to podejrzanie cieńkie druciki. 



Później poszliśmy na 7b+, która w drugiej próbie puściła. Roberta tej drodze czekała niespodzianka w postaci przestraszonego nietoperza, który wyślizgnął się z małej dziurki na faker. Nikt przy tym nie ucierpiał, ale Robert dziwnie zaczął chować się od słońca i wisieć do góry nogami.


Bliżej obiadu słońce zawładnęło całym sektorem, więc chętnie poszliśmy na przerwę i na leżaczki przy basenie. Do około godziny siedemnastej łapaliśmy opaleniznę, a część naszej grupy polowała na widoczki z aparatem fotograficznym. Akurat tego tam nie brakuje. Popołudniowy wspin trwał mniej więcej 3 godziny, a później wiadomo kolacja i wieczorne rozmowy. Od nadmiaru emocji mnie wyłączało już o godzinie 22iej, więc dużo mądrych spostrzeżeń mnie ominęło, ale przynajmniej się wyspałam.


Tak spędziliśmy prawie wszystkie dni, z małymi poprawkami i powiem wam, że nie zdążyłam się znudzić takim harmonogramem.
Udało mi się rozpatentować fajną 8a+/b dreamworld, ale nie zdąrzyłam się zregenerować, żeby pocisnąć bez bloków. Zostanie do następnego razu. Tak samo jak i przepiękna 7c+ red alert, w którą wstawiliśmy się ostatniego dnia ( już po dwóch dniach wspinu).

W nasz jedyny dzień restowy wybraliśmy się do Palermo. Trochę pomarudziłam, bo chciałam pomalować w plenerze, ale w końcu poddałam się decyzji większości i pojechaliśmy do stolicy Sycylii.

Jazda po Palermo samochodem, to olbrzymie źródło adrenaliny i emocji. Tym bardziej wynajętym nieubezpieczonym autem. Zamiast kierunkowskazów włosi używają klaksonów, motocykli i skutery wciskają się wszędzie i bez uprzedzenia zmieniają decyzje, objeżdżając auta na wszelkie sposoby. 95% samochodów posiadają oznaki stłuczek. Krystian z Michałem wykazali się niezłą cierpliwością i profesjonalizmem na tej wycieczce.


Miasto jest ciekawe. Dużo jest zabytków, ze względu na bogatą historię style architektoniczne są pomieszane. Od antycznych do arabskich. Przeszliśmy się przez centrum do portu, pooglądaliśmy jakieś średniowieczne ruiny i ruszyliśmy z powrotem. Oczywiście trochę zabłądziliśmy, ale to najlepszy sposób poznać miasto. Trafiliśmy na ulice zakładów rowerowych, która płynnie zamieniła się w meblową i wyszliśmy na targ. Nakupiliśmy miejscowych delikatesów i w końcu znaleźliśmy nasz cały i nie porysowany samochód.

Jeszcze kilka słów o przyrodzie Sycylii. Mimo gorącego klimatu i ogromnej ilości kujących roślin, jest tutaj dużo przepięknych krzaków i kwiatów. Spełniło się moje dziecinne marzenie zobaczyć drzewo Banian. Na morzem między skał roiło się od małych krabików, no i oczywiście wszędzie jest pełno jaszczurek i gekonków. Kilka razy nad naszymi głowami krążyły piękne albatrosy. 


Za ten tydzień zakochałam się bez pamięci w tej wyspie. Jeżeli by ktoś poprosił mnie zrobić ranking najlepszych rejonów wspinaczkowych, to na dzień dzisiejszy bez wątpienia jest to Sycylia i kemping El Bahira. Cudowne zdjęcia autorstwa Krystiana mam nadzieję pomoga choc trochę wchłonąć tego piękna.

To co, kto z nami następnym razem?

воскресенье, 17 мая 2015 г.

Buongiorno, Sicilia!

Тёплый ласковый ветер поприветствовал нас у трапа самолёта. 20 апреля мы перенеслись в мир полный солнца и беззаботности. Заранее зарезервированная Михалом машина, уже стояла неподалёку на парковке и ждала своих пассажиров. Так началось наше небольшое итальянское приключение...

 El Bahira - рай для ленивых скалолазов. Огромный скальный массив частично проходит через турбазу, так что по нужде можно было бегать в домик (что порой немаловажно). Километры трасс. От 2с (для начинающих с нижней страховкой) до 8б, от 8 метров до 30 и более, 400 метровые мультипичти и вид на средиземное море. Кроме того бассейн на территории кэмпингу и множество очаровательных уголков, спрятаных повсюду. Терассы для уставших скалолазов с подушками и лежаками, места для гриля, общедоступный огородик с мятой, базиликом и другими прянностями, беседка с биноклем, прудик с черепахой, чудесные скамейки с европалет и даже освещаемая вечерами часть скалы.






 Мы с Робертом единодушно сошлись на том, что атмосфера нам чем-то напомнила Крым. Только чище и котов меньше.
Первый день прошел в охах и ахах, сходили помацать скалы (благо под боком), поужинали и уставшие с дороги пошли спать. Следующее моё утро началось с йоги и приветсвия солнца с видом на море. Buongiorno, Sicilia! После зарядки хотелось как можно скорее пойти в скалы, но кое-кто никак не мог проснуться.
Трассу на разогрев я выбрала немного неудачно. 6С довольно силовая. 7А рядом с ней показалась легче, с интересным болдером в конце. Лазить было само удовольсвтие. Страховочные пункты расположены довольно близко друг от друга, правда на некоторых трассах подозрительно тонкие, что отбивало охоту летать и повышало цепкость. Потом удалось со второй попытки пройти 7б+. На ней Роберта ожидал сюрприз, в виде испуганной летучей мыши, протиснувшейся из небольшой дырки, куда он вложил свой средний палец. Никто не пострадал, но Роберт стал чаще висеть вниз головой и прятаться от света.
Ближе к обеду солнце приняло в свои владения целый сектор, а мы с удовольствием пошли на обед и на лежааааакииииии у бассейна. До часов пяти вечера мы с Робертом покрывались загаром, а часть нашей группы занималась фотоохотой.


 Потом было еще два-три часа лазанья и вечерние посиделки. Меня видимо от переизбытка эмоций и кислорода вырубало уже к десяти часам. Так что большую часть застольных премудростей я пропустила, зато выспалась :) Но и так прошла большая часть нашей семидневной поездки, с небольшими поправками. Мне удалось довольно интенсивно поработать над трассой 8а+\б, проходила уже полностью, но не хватило времени, чтобы восстановить силы и пройти ее без срывов. Останется на следующий раз, так же как и red alert -прекрасная 7с+, в которую вставились в последний день перед выездом (третий день лазанья).
В наш единственный день отдыха мы поехали в Палермо. Я немножко повредничала, так как мне хотелось остаться и написать несколько акварельных набросков, однако в итоге выбрала мнение большинства.
Езда по Палермо на машине, это невероятный букет эмоций и источник адреналина. Тем более, когда машина арендована и в залог заморожено на счету 2000 евро, одолженных у шефа фирмы. Кристиан и Михал показали чудеса водительского мастерства и терпения. Вместо поворотников итальянцы пользуются клаксоном, скутеры и мотоциклы ездят по принципу «авось проскачу», 95% машин побывало уже не в одном столкновении. В общем для любителей острых ощущений в самый раз. Сам город интересный. В связи с тем что остров часто переходил из рук в руки, здесь можно встретить как и античные постройки, так и арабские. Мы прошлись до порта, там посмотрели на средневековые руины, по дороге до места парковки немножко поблуждали. Попали на улицу велосипедов, которая плавно перетекла в мебельную. Затем затарились местными деликатесами на рынке и наконец нашли нашу машину. К счастью в целости и сохранности.


Отдельное слово о природе Сицилии. Несмотря на довольно жаркий климат, обилие кактусов и других колючих растений, здесь много невероятно красивых цветов, кустов и деревьев. Сбылась моя мечта увидеть дерево баньян, о котором нам рассказывала на уроках биологии Рада Петровна. Дерево — лес, из его ветвей растут вниз стволы и образуют следующее дерево. Очень символично.
На берегу моря бегало много крабов, ну и конечно же куда без ящериц и геконов. Частенько во время лазанья над нашими головами пролетали прекрасные альбатросы.
За неделю я успела влюбитьтся по уши в Сицилию. Если бы кто-нибудь попросил меня, составить рейтинг скалолазных районов, то на сегодняшний день без сомнений на первом месте оказалась бы Сицилия и турбаза El Bahira. Прекрасные фотографии авторства Кристиана (Krystian Łyziński) надеюсь помогут мне не быть голословной.
Кто с нами в следующий раз? :)

суббота, 10 января 2015 г.

W ramionach Margalefu.

2014 rok pod wieloma względami okazał się bardzo ciężkim dla mnie. Dlatego wyjazd do Hiszpanii był pewnym zbawieniem od smutnych myśli i nadzieją na dobre zmiany. 17 grudnia zapakowani w plecaki pełne ekspresów, jedzenia i innych niezbędnych drobiazgów, wylądowaliśmy w Gironie. Było już około północy, więc zdecydowaliśmy się przenocować na lotnisku. Chłopaki na podłodze, dziewczynki na krzesłach (choć nie jestem pewna komu było bardziej wygodnie). Wyglądało to mniej więcej tak: 


Na świcie wyruszyliśmy do agencji po nasze autko. Konrad próbował wynegocjować caddy, jednak zostaliśmy szczęśliwymi posiadaczami Suzuki S-cross. Ponoć wygląda lepiej, niż jeździ, ale za to miał duży bagażnik, odpalał na guzik i wszystkie napisy na monitorze były po rosyjsku. 


Naszym celem był Margalef. Pogoda cieszyła ciepłym słońcem i temperaturą około 20 stopni. Jednak im dalej od morza - tym zimniej.
   Na kemping dojechaliśmy na 17stą. Słońce już się schowało za skałami. Miejsce przepiękne, obok jest źródło z wodą pitną. Jednak, jak się okazało następnego dnia, o tej porze roku jest prawie cały czas w cieniu i przez to bardzo wilgotne. Szybko rozłożyliśmy namioty i poszliśmy na mały rekonensans do sektoru Fenestra (około 5 minut na piechotę). Jest tam bardzo dużo wspinania o różnym stopniu trudności: i piony, i dach, i przewieszenie, tylko też bardzo wilgotno. Rano podjęliśmy decyzję przeprowadzić się na inny kemping – duży parking koło tamy. Doświadczony Konrad obiecał, że tam słońce będzie.



Pierwszym naszym sektorem został Cami de l'ermita w pobliży małej świątyni, wbudowanej w skalę, w której niektórzy nocują, mimo zakazu policji. Nastrój miałam kiepski. Po naszym spacerze pod Fenestre czułam się przygnębiona. Ta przestrzeń, formacja, przytłaczały mnie. Wydawało się, że nawet tyłka nie ruszę. Aczkolwiek po pierwszych dwóch onsajtach Jugant get 6c i Erminano 7a wiara w siebie wróciła I chęć wspinania też. Ciało chętnie współpracowało I pokonywało grawitację, a słońce w tym czasie ogrzewało nas po zimnej nocy. 
 

Tego samego dnia odwiedziliśmy również sektor obok — Cabernet. Tam po kilku próbach udało mi się zrobić Mar de fons 7b. Krótka droga z trudnym (jak dla mnie) i dynamicznym cruxem. Jednak większe wrażenie zrobiła na mnie 40 metrowa Califato coach 7b. Jej mi się nie udało poprowadzić bez bloków, ale napewno jeszcze do niej wrócę. Trzeba tylko potrenować wytrzymałość i tempo (albo głowę). Po lewej stronie od rej drogi znajduję się popularna 7c. Do niej się nie wstawiałam. Po prawej stronie są dwie drogi 6c i 6b, ale mało sympatyczne. Szara skała z ostrymi chwytami i  mało czytelna linia



Miasteczko Margalef znajduje się w pięciu kilometrach od kempinga pod tamą. Jest tam bardzo klimatyczny bar, do którego przychodzą prawie wszyscy wspinacze i nieraz trudno znaleźć w nim wolne miejsce. W barze można poobserwować tych, kto w dzień zmagał się na sektorze z różnymi drogami. Charakterystyczne gesty pokazują stopień napalenia wspinacza. Również można za 4 euro wykąpać się pod prysznicem, albo bezpłatnie w toalecie (jeżeli wam nie przeszkadzają niecierpliwe pukania w drzwi, chętnych skorzystać z kibelka). Barmen i inny personel, jak większa część hiszpanów, nie mówią po angielsku. Miałam problem, żeby zamówić coś innego niż pieczone ziemniaki, piwo i wino. 



Z pogodą było różnie. Kilka dni pod rząd była bardzo gęsta mgła i przez to wilgotno i zimno. Lecz kiedy już pokazało się słońce, to najlepszymi sektorami w Margalefie były Espadelles (niewiarygodna ilość dróg dla każdego i słońce mniej więcej od 9tej do 16tej) i Laboratori (niedaleko kempingu, przy drodze, można z samochodu asekurować :))
 

 

Bliżej Sylwestra do Margalefu zjeżdżało się coraz więcej osób. W weekendy w skałach nawet powstawał mały tłok. Francuzi, niemcy, włosi, czesi, belgijcy, holendrzy, polacy, oczywiście hiszpanie i na pewno jeszcze dużo innych narodowości można było spotkać dookoła. Jako ciekawostka dla mnie był mały rozkładany straganik w sektorze Espadelles. Sprzedawano tam worki na magnezje, biżuterię I czapki. Jednak doszliśmy do wniosku, że szybciej by się sprawdził tam food-track z kanapkami I burgerami.



W dni restowe głównie spacerowaliśmy po okolicach, oprócz tego trochę malowałam akwarelką i robiłam zdjęcia, a Robert majsterkował (zrobił korkociąg ze śledzia, hamak, ławkę). Raz, przed Bożym Narodzeniem wybraliśmy się na zakupy do miasteczka Llejda (czyta się jejda). Na reszcie mogliśmy dokupić w decathlonie ciepłych rzeczy, których zabrakło na tym wyjeździe. Po drodzę wstąpiliśmy do sklepy oliwkowego, bardzo polecany przez Anie i Konrada. Tam można kupić bardzo dobrą oliwę i inne rzeczy z tego owocu oraz wino. Wieczory tradycyjnie spędzaliśmy w barze, żeby się zagrzać, wykąpać, sprawdzić prognozę pogody i pogadać z innymi.




Po jednej szczególnie zimnej nocy zdecydowaliśmy się na nocleg w hotelu. Niestety nowe i bardzo przytulne schronisko w Margalefie 25 grudnia było zamknięte. Poszliśmy do hotelika, gdzie cena za osobę wynosiła 20 euro (w porównaniu do 11,5 euro za osobę w schronisku). I co z tego, że mieliśmy osobny dwuosobowy numer, jak było zimniej i wilgotniej niż w nawiocie. Dwa razy wyłączano prąd, gorącej wody nie było. O 19stej Konrad nie wytrzymał i porozmawiał z kim trzeba. W ciągu godziny stało się ciepło, jeszcze kilka godzin później można było się wykąpać pod gorącym prysznicem.


Po dwóch tygodniach w Margalefie, pojechaliśmy na jeden dzień do Montsantu. Na parkingu byliśmy już późno wieczorem. Ale księżyc świecił wystarczająco jasno, żeby mogliśmy podziwiać przepiękny masyw skalny nad nami. W tym momencie trochę pożalowałam, że nie przyjechaliśmy tutaj wcześniej.
  Na parkingu jest zakaz rozbijania namiotów, ale nie mieliśmy wyboru. Oprócz naszej czwórki obok było tylko dwa kapery, co nas bardzo zdziwiło. Od godziny ósmej horyzont już był rozjaśniony pierwszymi promieniami słońca. W porównaniu z kempingiem w Margalefie, gdzie pierwsze promienie można było złapać około godziny 10:40, to było dla nas luksusem. Śniadanie na tle takiego pejzażu smakowało w tysiąc razy lepiej. O 10-11 zaczęły podjeżdżać samochody. W ciągu godziny było ich już około dwunastu.




Podejście do sektora Raco de Miso zajęło nam półgodziny. Co chwila się zatrzymywałam, ponieważ widok dookoła otwierał się nieziemski. Było widać nawet trochę morza. Drogi w sektorze są bardzo długie od 30 do 50 metrów, ale bardzo przyjemne. Przynajmniej te, co spróbowałam. Są tam przepiękne 7a po dobrych dziurkach, 7b+ z bardzo ciekawą linią i moja na razie niespełniona miłość 7c. 100% jest droga dla mnie. Z 7-8 metrowym balderkiem na początku, a dalej 20 metrów po dużych chwytach. 
Jeden dzień w Montsancie za mało. Ale teraz wiem od czego zaczne następnym razem.


Przedostatnia noc przywitała nas mocnym wiatrem, myślałam, że nas porwie z całym namiotem. Żeby przygotować śniadanie musieliśmy przykryć kuchenkę gazową ze wszystkich stron karimatą. Prawdopodobnie wiatr w Montsancie jest częstym gościem. Z trudem skończyliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w podróż. Po drodze wpadliśmy do znajomego Konrada Rafała, które mieszka z rodziną w 5 minutach jazdy od sektora. To co zobaczyłam zrobiło na mnie duże wrażenie. Mieszkają oni w jurcie, która jest zamontowana na drewnianym tarasiku, mają solara, obok jurty mają zagospodarowany kawałek podwórka na kuchnie i miejsce dla odpoczynku. Jest przytulnie i bardzo prosto. Mają niewielki ogródek, dwóch wesołych psów i dwóch kotów. Wynajmują przyczepę chętnym podróżnikom, planują postawić jeszcze jedną jurtę (co dla mnie, urodzonej w Kazachstanie, wygląda bardzo znajomo i wywołuje piękne wspomnienia z dzieciństwa) .Okazuję się, że można i tak.


Z Montsantu pojechaliśmy w stronę Barcelony, ponieważ następnego dnia mieliśmy samolot o 10tej rano. Tam, nad brzegiem morza znajduje się niewielki sektor Garraf. Do lotniska z tamtąd jest 20 kilometrów. Miasteczko jest małe, ale sympatyczne, z dużą plażą i uroczymi zakątkami. Pogoda o 8 stopni cieplejsza, niż w Margalefie. Przyjechaliśmy około czternastej, pomyślałam, że było by przestępstwem nie zobaczyć sektoru. Więc wyruszyliśmy na krótki wspin.

Sektor w Garrafie jest malutki, ale z ładnym widokiem na morze. Zrobiłam tylko jedną drogę o trudności 6b, która miejscami była wyślizgana setką poprzednich wspinaczy, a miejscami wypolerowana słonym morskim wiatrem. Czułam się jak na lodowisku. Nie wiem jak tam wyglądają trudniejsze trasy. Ciepła słoneczna pogoda i piwo w plecaku kusili bardziej. Myślę, że warto było by na pary dni się wybrać do tego rejonu, żeby nacieszyć się widokiem i może nawet się wykąpać. 




Podsumowując, mogę z pewnością powiedzieć, że wyjazd był udany. W dużym stopniu poprawił on moją wiarę w siebie, wyluzował mnie pod wieloma względami i dodał siły. Na panelu nie nauczysz się do końca temu, co spotkasz na otwartej przestrzeni. Mam nadzieję, że ten rok podaruje jeszcze mnóstwo wspaniałych podróży i inspiracji. Czego i życzę każdemu!